Budzik dzwoni o 6:15. Nie dlatego, że masz poranny rytuał od Instagramowej celebrytki, tylko dlatego, że dzieci trzeba wyszykować, śniadaniówki ogarnąć, a potem wbić się w cokolwiek przypominającego „ogarniętą wersję siebie” na wideocalla z senior managerem o 8:00.
Zaspałaś? Oczywiście. Młodsze dziecko obudziło się trzy razy, bo „straszna ręka mu się śniła”. Starsze miało sen o potworach. Mąż coś mamrotał przez sen o mailu, którego nie wysłał. Ty leżałaś w środku i udawałaś, że śpisz, chociaż twój mózg już o 3:20 przeliczał, czy zdążysz rano kupić mleko do kawy i czy nie zapomniałaś zapisać dzieci na dyżur wakacyjny…
Wstajesz. Kawa. Szybka owsianka, której i tak nie zjesz, bo dzieci zaczną się bić o kolor kubka. Zanim się obejrzysz, już siedzisz przed komputerem. Niby w domu, niby online, ale cały dzień jakbyś była na scenie. Kamera on. Mikrofon on. Ty — off.
Brzmi znajomo? Tak, to jest o Tobie. I to nie jest twoja wina.